MOJA DROGÓWKA

MOJA DROGA DO BIALSKIEJ „DROGÓWKI”

 

DECYZJA

Broń, mundur i motoryzacja fascynowały mnie od lat młodzieńczych. Nie wiem dlaczego, ale cały czas miałem chęć być tym po” dobrej stronie mocy”. Byłem i jestem zwolennikiem porządku i bezpieczeństwa. Widziałem wiele zła, niesprawiedliwości, pospolitego rozwydrzenia. To mi nie odpowiadało. Trzeba coś z tym zrobić. Ale jak ? W pojedynkę jak Chuck Norris ? Idealista ? Może. Dotarło do mnie, że jest tylko jeden sposób aby zrealizować młodzieńcze marzenia. W klasie maturalnej zapadła nieodwracalna decyzja – zostanę stróżem prawa. A dokładnie – mundurowym w służbie ruchu drogowego.

Podpowiedź znajomego dzielnicowego : -” Słuchaj kolego, pójdziesz z cywila do milicji i będziesz zwykłym „krawężnikiem”. Wal do wojskowej szkoły oficerskiej po której w prosty sposób możesz zostać od razu podporucznikiem milicji”.

Idę za głosem fachmana. Matura, zaliczenie egzaminu wstępnego i …… jestem w mundurze  słuchacza wojskowej szkoły oficerskiej. Dobra jest ! Unitarka za nami. Okres przygotowawczy zakończony. Czas na przysięgę. Nagle zgrzyt. Mamy podpisywać zobowiązania o pozostaniu w wojsku po ukończeniu szkoły („nie po to was bezpłatnie szkolimy abyście kończąc szkołę „oleli” wojsko „). A niech to ! Nie tak to miało być. Nie ten film, nie ta bajka, nie ten mundur, nie ta formacja. Zdecydowanie odmawiam podpisu i „wylatuję” z oficerki „lądując” w służbie czynnej na jakimś dalekim „zadupiu”. Od nowa okres unitarny (czołganie z pełzaniem itp), od nowa ostro w d…….ę i tak do przysięgi. Nic to, wytrzymam. Muszę być twardzielem. W ten oto sposób zostałem przodownikiem służby młodego rocznika. 2 lata „jak za brata”. Ale nie żałuję. Przeniesienie do służby w Warszawie a pod koniec nawet propozycja pozostania na zawodowego z możliwością pracy w Ochronie Rządu. Nie skorzystałem. Ja chcę do milicji!. Po 2 latach i 1 miesiącu (fajnie było i się nie śpieszyłem) powrót do cywila i …… jestem w punkcie wyjścia .

Ne rezygnuję. Składam podanie o przyjęcie do MO. Opracowanie mojej osoby, specjalistyczne badania lekarskie (włącznie z psychiatrą), wywiad środowiskowy itp. Po długim oczekiwaniu dnia 1 czerwca roku 1971 zostaję milicjantem Komendy Powiatowej MO w Białej Podlaskiej. Przydział służbowy – Referat Dzielnicowych.

W SŁUŻBIE (NARODU ?)

Ja chcę do „drogówki” ! Możesz sobie chcieć. Tu nie ty decydujesz. Na pocieszenie – jestem umundurowany i uzbrojony (wspaniała, niezawodna „tetetka”). Trudno, cierpliwie poczekam („cierpliwością i pracą ludzie się bogacą”). W Referacie mam fajnych kumpli. Chłonę fachową wiedzę zazdroszcząc im pewności siebie oraz profesjonalizmu w pracy. To mnie „wciąga”. Pod koniec roku – Szkoła Podoficerska Milicji Obywatelskiej w Szczytnie. I tak oto po raz trzeci dostaję w d…..ę („nie głaskało mnie życie po głowie, nie pijałem ptasiego mleka, no i dobrze, no i na zdrowie, tak wyrasta się na człowieka „). Wzbogacony o fachową wiedzę i umiejętności praktyczne ( w tym umiejętność strzelania, samoobrony i stosowania środków przymusu bezpośredniego) z awansem na kaprala, po 9 miesiącach wróciłem w rodzinne strony(wielka radość w rodzinie). No i się zaczęło. W spadku po starszym stopniem, wiekiem i służbą koledze „dostałem” bialską dzielnicę (rejon Woli pomiędzy torami i rzeką Krzną od Al. 1000-lecia w kierunku wschodnim z częścią Sidorek włącznie). Dzielnicowy pełną gębą, choć „mleko pod nosem”. Ja cię nie mogę ! Skończyły się żarty, zaczęły się schody. Kilkanaście tysięcy mieszkańców i ich problemy, różne problemy. Zakres działań nieograniczony. Jestem milicjantem, ochroniarzem, sędzią, prokuratorem, rozjemcą, negocjatorem, opiekunem, pocieszycielem, radcą prawnym i sam Bóg wie, kim jeszcze. „Uniwersalny żołnierz”. To już nie była praca a niejednokrotnie całodobowa służba. Byłem gościem w domu. Dziewczyny, jak wasz mąż będzie dzielnicowym, to wiedzcie, że będzie bardziej dzielnicowy, niż wasz. W oczach żony widziałem wielki ból i żal. Córka Kasia na mój widok dostawała radosnego amoku. Niejednokrotnie wymykała się z domu „do komendy, do tatusia”. Nie było odwrotu. Dałem „czadu” i znalazłem sposób dający pozytywne efekty. Udało się opanować sytuację. Opisałem to w ogłoszonej przez tygodnik „W Służbie Narodu” pracy konkursowej „W moim rejonie”. Będę nieskromny – praca moja zajęła I miejsce w kraju. Były gratulacje i nagroda pieniężna od redakcji. Nie zapomniałem jednak o swoim pragnieniu, ale tymczasem jako dzielnicowy z „lizakiem” kontrolowałem ruch drogowy w swojej dzielnicy. Była to jednak tylko namiastka mego oczekiwania. Wreszcie nabrałem odwagi (do odważnych świat należy). Już jako podoficer milicji piszę raport z prośbą o przeniesienie do służby ruchu drogowego. Adresat: Komendant Wojewódzki MO w Lublinie.Komendant Powiatowy nie wyraża zgody (nie, bo nie) i proponuje wycofanie raportu. Zdecydowanie odmawiam. I tu sobie „nabryzgałem”. Ja, milicyjny młokos w stopniu kaprala postawiłem  się majorowi. Mam „przechlapane”. Szef wszem i wobec ogłosił zdecydowanie, że ” prędzej mu kaktus na dłoni wyrośnie, niż ja będę w ruchu drogowym”. Dostaję porządnego, psychicznego „kopa”. Tracę nadzieję wiedząc bez najmniejszej wątpliwości, że dopóki on będzie szefem, ja jestem bez najmniejszej szansy. Jednak moja natura i charakter (znak zodiaku Byk) nie uwzględnia rezygnacji. Trudno,może kiedyś, robota czeka.

NADZIEJA

Roboty i spraw na biegu ciągle przybywa. Rośnie sterta zgłoszeń wymagających pilnych, czasochłonnych działań. Kradzieże, włamania, rozboje, awantury domowe, znęcania, meliny pijackie, zagrożeni nieletni, kontrole zabezpieczenia obiektów . . . . (jak w programie Majewskiego :”Końca nie widać”) . Zmieniam taktykę -ruszam w teren. Tam jest moje miejsce a nie w biurze. Na nudę nie narzekam. Dzieje się. Zaczynam coraz bardziej lubić to, co robię. Widzę też pozytywne efekty swojej pracy. Wymiernej, fachowej pomocy w terenie udzielają mi społecznicy z Dzielnicowej Placówki ORMO. Samotny „strzelec” niewiele zdziała. Odczuwam coraz większą sympatię mieszkańców, jestem im potrzebny, wręcz niezbędny. To mnie jeszcze bardziej mobilizuje. Nie mogę „dać ciała”. Powoli przygasa pragnienie założenia białego pokrowca na czapkę. Czas leczy rany. Na temat mojego raportu o przeniesienie całkowita cisza, brak jakiejkolwiek odpowiedzi. Wniosek może być tylko jeden: Kosz. Mijają dni, tygodnie i miesiące. Nagle, niespodziewanie, o szczęście ty moje – zostaję skierowany na egzamin wstępny do Szkoły Ruchu Drogowego w Iwicznej k/Piaseczna. Wraca radość i nadzieja. Dobrze jest, damy radę. Bez najmniejszego problemu zaliczam wszystkie zadania egzaminacyjne ze sprawdzianem sprawnościowym włącznie i podekscytowany staję przed obliczem oficerskiej komisji kwalifikacyjnej.Słyszę wyrazy uznania za wspaniałe wyniki i nagle zgrzyt. Analizowane jest jakieś małe pisemko. Twarze poważnieją i – obuchem w łeb ! Jestem za niski (brak 7 cm wzrostu). Jest im niezmiernie przykro. Pociemniało w oczach. Dlaczego akurat ja, skoro innym nieco niższym jednak się udało? Znacznie później dotarła do mnie poufna informacja, że było pisemne zalecenie: „poddać obostrzonym kryteriom egzaminacyjnym”. Tak oto mój wymarzony radiowóz „drogówki” odjechał na długo w „siną dal”. Po raz kolejny obrywam porządnego „kopa” w psychikę. Mam już pewność: major nie odpuści. Jestem bez szans. Może kiedyś, gdy już nie będzie naszym szefem?

POŻEGNANIE Z MUNDUREM

„Drogówka” śni mi się po nocach. Patrzę z podziwem, szacunkiem i skrywaną zazdrością na kolegów z „lotnej”. Milicyjna „arystokracja” – białe rękawiczki, białe pasy, kabury, koalicyjki i białe pokrowce na czapkach, „erki” na radiowozach. Szyk, elegancja, nienaganna prezencja. Mundur dla mnie to świętość, symbol honoru, odwagi i godności. To milicyjna wizytówka wymagająca perfekcyjnej dbałości. Tak sądziłem, tak sądzę i tak już pozostanie. Mijają 4 lata. Powiększa się moja rodzina, mam potomka – ród nie zaginie. Żona musi zrezygnować z pracy. Ja pracuję, ona wychowuje (z wielkim szacunkiem chylę czoło). Pierwszy czerwiec 1975 roku – reorganizacja. Znika powiat i Komenda Powiatowa MO. Mamy województwo bialskopodlaskie, Komendę Wojewódzką i Komendę Miejską Milicji Obywatelskiej. Wielka „zadyma” organizacyjno – kadrowa. Walka o”stołki”, „zrzut” oficerskich „spadochroniarzy” na kierownicze stanowiska. Mnóstwo raportów i podchodów, aby załapać się na wojewódzkie posady. A mam to wszystko głęboko . . . . . . . . Robię co do mnie należy i staram się wykonywać to jak najlepiej. Nawiązuję współpracę z działającą w mojej dzielnicy Komendą ZHP Biała Rejon. Uruchamiamy działalność harcerskiej Młodzieżowej Służby Ruchu (MSR). Realizuję swoją drugą ( i nie ostatnią ) pasję współpracy z młodzieżą mając cichą nadzieję, że organizacyjne „wichry wojny” rozdzielą mnie definitywnie z szefem dawnej powiatówki. A i owszem – on „wylądował” na stołku z-cy Komendanta Wojewódzkiego a ja niespodziewanie (bez jakichkolwiek starań z mojej strony) znalazłem się w pionie kryminalnym nowej Komendy Miejskiej. Już nie umundurowany dzielnicowy, lecz cywilny tajniak. Szkoda. Z ogromnym żalem pożegnałem się z mundurem. Nie miałem pojęcia,  że na długie lata. Z szansą na przeniesienie do ‚drogówki” również, bo decyzję w tych sprawach podejmował nadal ten sam wyższy oficer. Los się na mnie uwziął czy co ? Zacisnąłem zęby ( i pięści). Na przekór wszystkiemu –  NIE ODPUSZCZĘ

NOWY ROZDZIAŁ ŻYCIA

Rok 1986 przyniósł kolejną organizacyjną „zadymę”. Zamiast Komendy Wojewódzkiej MO mamy Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych, zamiast Komendy Miejskiej mamy Rejonowy Urząd Spraw Wewnętrznych. Komendanci zostali szefami. Wymiana tablic, szyldów, legitymacji, pieczątek itp itd. Jednym słowem „zamienił stryjek siekierkę na kijek”. Zmiany, zmiany, zmiany a robota ta sama i taka sama. Czy teraz było lepiej ? Przypuszczam, że wątpię, ale było inaczej. Dla mnie ta sama bajka – ciąg dalszy. Nic nowego. Na nudę nie narzekam. Automobilklub, LOK, ZHP a na dodatek zostałem obdarzony koleżeńskim zaufaniem zostając Przewodniczącym Rady Funkcjonariuszy MO i SB województwa bialskopodlaskiego. Brakowało mi tylko miotły w tyłku i mógłbym przy okazji zamiatać. W pewnych okresach byłem bardziej przewodniczącym niż inspektorem śledczym ( ogromny zakres spraw służbowych, socjalnych, rodzinnych, osobistych). Cały czas najbardziej mnie interesowało, kiedy ON zwolni swój szefowski „stołek” ? Akurat – stołek został ten sam, tylko nazwa inna. Przyrósł do tego stołka czy co ? Panie pułkowniku a może by tak jakiś awansik, chociażby do Lublina ? Nic z tych rzeczy. Nadal mój los w jego rękach. Mam stuprocentową pewność, że pamięta o „kaktusie”. I tu muszę oddać sprawiedliwość prawdzie. „Mój” pułkownik był wzorem prawdziwego „gliny”, nieprzeciętny fachman o nienagannej prezencji (urodzony do munduru). Wzór milicyjnego honoru i godności. Krótko mówiąc – zajebisty facet. W jego osobie widziałem siebie i to mi imponowało. Służyć pod jego kierownictwem było dla mnie zaszczytem. Tymczasem nie pozostało mi nic innego, jak czekać, czekać, czekać. W międzyczasie zmienił się mój szef wydziałowy (dowódcy się zmieniają, a wojsko pozostaje). Edek (cześć jego pamięci !) był wporzo. Pamiętam, jak zaraz na początku jego urzędowania przyniosłem do zatwierdzenia napisany dokument. Spytał tylko, gdzie ma podpisać. Zdziwiony zapytałem : – Naczelnik nie przeczyta ? Spojrzał na mnie : – Ty to pisałeś ? Potwierdziłem, a on na to : – To ty jesteś dochodzeniowym fachowcem, ja się jeszcze mało na tym znam, jak się wprawię, to będę czytał. Stałem zaskoczony. Ale super gość ! Ani cienia zarozumiałości, wywyższania. Przez kilka lat był moim szefem, będąc jednocześnie kolegą. Służbowo był zawsze moim naczelnikiem.

Mijały kolejne dni, i tygodnie. Już myślałem, że TO nigdy nie nastąpi. Nagle – sensacja ! Na początku w postaci typowej, firmowej plotki. „Mój” pułkownik kończy służbę i przechodzi na emeryturę. Wzmagam czujność, uruchamiam koleżeński „wywiad”. Jest potwierdzenie – odchodzi. Z radości mało się nie upiłem ( na szczęście dla mnie, rodziny i otoczenia należę do tych poza statystycznych wyjątków, co to nigdy nie doprowadzają się do „stanu nieważkości”, tracąc kontrolę nad osobistym „komputerem pokładowym” oraz psychofizyczną równowagę). Mając wstępnie przygotowany „grunt” w wojewódzkim Wydziale Ruchu Drogowego „smaruję” kolejny raport o przeniesienie do pasjonującej mnie pracy w „drogówce”. Podaję dość długą i realistyczną motywację. Pierwszy krok – mój naczelnik. Czyta, patrzy na mnie kompletnie zaskoczony. Czyta ponownie. Znieruchomiał : – Zdzisiek, ty poważnie ? Przytaknąłem. Po chwili: – Tylko bez jaj, ja ciebie za cholerę nie puszczę, gdzie ja drugiego takiego dochodzeniowca znajdę ? To była długa, przyjacielska „godzina szczerości”. Opowiedziałem mu swoją historię. Zrozumiał chłopisko. Wstał, mocno, po męsku ścisnął moją dłoń. 15-letnia bariera puściła CEL OSIĄGNIĘTY !

DNIA 16 LUTEGO 1986 ROKU , PO 15 LATACH OCZEKIWANIA STARSZY CHORĄŻY ZDZISIEK, STARSZY INSPEKTOR WYDZIAŁU ŚLEDCZEGO ZOSTAŁ MŁODSZYM SPECJALISTĄ WYDZIAŁU RUCHU DROGOWEGO WOJEWÓDZKIEGO URZĘDU SPRAW WEWNĘTRZNYCH W BIAŁEJ PODLASKIEJ.

Stanowisko, ranga i pobory znacznie niższe ale radość i satysfakcja nie do opisania. Wreszcie się udało, po 10-letniej przerwie wracam do mundurówki. Hura ! Drżącymi z podniecenia rękami zakładam biały pokrowiec na czapkę, uzupełniam baretki odznaczeń. Na rękawie pojawia się upragniona „erka”, biały pas, biała kabura, biała koalicyjka, białe rękawiczki, śnieżnobiała koszula, krawat, spodnie na kant. Dziwnie wilgotno pod powiekami – OTWORZYŁEM NOWY ROZDZIAŁ ŻYCIA !

„HONOR I OJCZYZNA – OTO HASŁA KTÓRYMI W ŻYCIU TWOIM MASZ SIĘ KIEROWAĆ”

” PAMIĘTAJ, ŻE NOSISZ MUNDUR. JAK CIĘ WIDZĄ, TAK CIĘ PISZĄ. BĄDŹ ZAWSZE SCHLUDNIE I CZYSTO UBRANY I NIE ZANIEDBUJ WYGLĄDU ZEWNĘTRZNEGO” ( I i VII Przykazanie Policjanta z 1938 roku).

Były specjalista d/s profilaktyki byłego Wydziału Ruchu Drogowego byłej Komendy Wojewódzkiej Policji w Białej Podlaskiej aspirant sztabowy w stanie spoczynku – ZDZISIEK

 

 

 

MOJA DROGÓWKA 1986-1999

 

EKIPA PROFILAKTYCZNO – PROPAGANDOWA

Dnia 16 lutego 1986 roku, po 15-tu latach oczekiwania „wylądowałem” wreszcie w upragnionej bialskiej „drogówce”. Dokładniej, to w 2-osobowej Ekipie Profilaktyczno-Propagandowej wojewódzkiego Wydziału Ruchu Drogowego, urzędującego w kontenerowym baraku („leżący wieżowiec”) przy ul. Pokoju. Tak szczęśliwie się złożyło, że naszym naczelnikiem był mój sąsiad z klatki schodowej Władek (cześć jego pamięci !) a kierownikiem ekipy i moim prowadzącym nauczycielem członek legendarnej grupy „siedmiu wspaniałych” z Powiatowego Inspektoratu Ruchu Drogowego z II połowy lat 60-tych, kumpel z milicyjnych zawodów strzeleckich (niespotykanie spokojny człowiek) Józek ( serdecznie pozdrawiam !). Wyposażenie pojazdowe ekipy: „Rozalka” (propagandowa poczciwa „Nysa” oraz motocykl MZ – 250.Wyposażenie sprzętowe to standardowe wyposażenie”Nysy” (stół mikserski ze wzmacniaczem, radiem, dwoma magnetofonami kasetowymi, mikrofonami, projektorem filmowym, cała półka taśm filmowych, zewnętrzne głośniki tubowe, ekran filmowy, przewód sieciowy 50-metrowy oraz cała masa wydawnictw, ulotek i innego rodzaju materiałów propagandowych). Było to mobilne studio filmowo – nagłaśniające, przystosowane do pracy w różnych warunkach, z możliwością noclegu włącznie. Ważny element wyposażenia to rozruchowa korba, umożliwiająca odpalanie silnika przy słabym akumulatorze i silnych mrozach. Nasza „Rozalka” zawsze wystartowała i wszędzie dojechała, czego nie mogę powiedzieć o pozostałych radiowozach. Główne zadania ekipy to: działalność profilaktyczno-propagandowa wśród dzieci, młodzieży i społeczeństwa woj. bialskopodlaskiego mająca na celu edukację z tematyki przepisów ruchu oraz poprawę bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Był to bardzo szeroki zakres działalności. Z tego, co pamiętam to samych tylko szkół mieliśmy do obsługi 217 (nie licząc przedszkoli). do tego współpraca z harcerstwem (Młodzieżowa Służba Ruchu, Manewry Techniczno-Obronne, kolonie, obozy, biwaki), Kuratorium Oświaty i Wychowania (Turnieje Wiedzy o Bezpieczeństwie Ruchu Drogowego ) ,Ligą Obrony Kraju, Automobilklubem Bialskopodlaskim i innymi organizacjami , instytucjami i urzędami. Wszędzie było nas pełno, a „Rozalka” była najbardziej znanym, rozpoznawalnym i lubianym pojazdem na terenie naszego województwa. Mikrofon „Nysy” stale był w użytku aż wzmacniacz „parował” a głośniki dachowe przywoływały niesfornych użytkowników dróg do porządku. Gdy była taka potrzeba, to wieczorową porą nasza „Rozalka” zamieniała się w plenerowe studio filmowe a nawet „robiła” za dyskotekę na koloniach, biwakach i obozach harcerskich.

Nasz skrótowy zakres działania:

– pogadanki, szkolenia, konkursy i zgaduj-zgadule z  przepisów ruchu drogowego

– sprawnościowe zawody rowerowe

– turnieje wiedzy o bezpieczeństwie ruchu drogowego

– manewry techniczno-obronne ZHP

– szkolenia i egzaminowania na kartę rowerową i motorowerowa

– spotkania z kierowcami i społeczeństwem

– kolportaż materiałów profilaktyczno-propagandowych i szkoleniowych

– działalność profilaktyczna na drogach

– szkolenia okresowe kontrolerów ruchu drogowego

– kontrola pełnienia służby przez kontrolerów i wiele, wiele innych.

Nareszcie byłem w swoim żywiole !

Aby nie przynudzać czytających, postanowiłem dokonywać cyklicznie krótkich ( w miarę możliwości – codziennych) wpisów o ciekawszych wydarzeniach i epizodach zaistniałych w okresie mojej służby w bialskiej „drogówce”w latach 1986 – 1999.

Jedno mogę stwierdzić z całą pewnością : TEJ PRACY NIE ZAMIENIŁBYM NA ŻADNĄ INNĄ !

„zakręcony” pasjonat Zdzisiek

< Pamiętam swój „chrzest bojowy”. Zaraz w okresie początkowym swojej pracy mieliśmy mieć spotkanie z pogadanką i filmami w Szkole Podstawowej w Woskrzenicach Dużych. Sprawdziliśmy swoją prezencję (elegancja przede wszystkim), zapakowaliśmy sprzęt oraz niezbędne materiały i – w drogę. Józek miał wstawić mowę, a ja przygotować projekcję filmową. Po wstępnym zagajeniu kolega zapytał mnie, czy jestem gotów ? Myśląc, że chodzi o projektor, odpowiedziałem twierdząco. Wówczas ten „stary wyga” popychając mnie przed siebie ogłosił oficjalnie zgromadzonemu przed nami całemu stanowi szkoły (włącznie z gronem pedagogicznym): A teraz pogadanke wygłosi mój młodszy kolega, chorąży Zdzisław . . . . . . . . . To był bezlitosny, zaskakujący, koleżeński „rzut” na głęboką wodę. Nie miałem innego wyjścia. Zacząłem  „nadawać”. I tak już pozostało do dnia dzisiejszego.

Innym razem na spotkaniu z uczniami starszych klas szkoły podstawowej przeprowadzałem szkolenie na kartę rowerową. Pod koniec szkolenia omówiłem obowiązkowe wyposażenie i oświetlenie roweru, oraz odpowiadałem na zadawane pytania. W tej miłej atmosferze popisywałem się perfekcyjną znajomością tematu . Już miałem zamiar podziękować za zaproszenie i za aktywne uczestnictwo w szkoleniu, gdy nagle zauważyłem w końcu sali uniesioną do góry rękę. Padło ostatnie pytanie, zadane przez „przerośniętego” uczestnika spotkania: A jakie oświetlenie powinien posiadać jadący wierzchem po drodze twardej po zmierzchu ? O rzesz ty ! Gorączkowo uruchamiam zakątki mózgownicy i nic, pustka. O rany, jakie do diaska oświetlenie. Ale „dam ciała”. I nagle: Eureka! Uśmiechając się zapytałem ciekawskiego: A co ty synku robisz na koniku na drodze twardej po zmierzchu ? On również się uśmiechnął i odpowiedział: Ja wiem, że po zmierzchu nie można jechać wierzchem po drodze twardej, ale chciałem sprawdzić, czy pan to wie ? Ot, dowcipniś.

Jestem ze swoją „Rozalką” w Białce parczewskiej. W przerwie miedzy spotkaniami z młodzieżą podjechałem bliżej jeziora. Wysiadając z radiowozu zauważyłem, że od strony plaży w moim kierunku zmierza jakiś postawny facet. Po chwili już nie mam wątpliwości – „mój” pułkownik od „kaktusa”. Wita się ze mną jak ze starym znajomym (był moim szefem powiatowym a następnie wojewódzkim przez całe 15 lat) i widząc mnie w mundurze chorążego „drogówki” pyta z zaciekawieniem: – To jak się panu pracuje w tej służbie ruchu drogowego ? Odwracając jego dłoń do góry sprawdzam, czy nie rośnie tam kaktus i odpowiadam: – Rewelacyjnie panie pułkowniku, tylko 15 lat za późno. Widząc moje spojrzenie na jego dłoń uśmiechnął się (a więc o „kaktusie” pamiętał), zamyślił i po chwili rzekł: – Człowiek czasami popełnia błędy.

W przeddzień Manewrów Techniczno-Obronnych zebraliśmy się w Ośrodku Harcerskim w Białce. Po wstępnych przygotowaniach padła propozycja wycieczki do byłej leśnej bazy parczewskich partyzantów. Zapełniłem „Rozalkę” harcerską ekipą instruktorską i w drogę. Po przejechaniu kilku kilometrów leśną dojazdówką zatrzymaliśmy się na specjalnym parkingu, skąd należało przejść kilkaset metrów do partyzanckich ziemianek. Były to dwie połączone ze sobą ziemianki, pierwsza większa, a druga sztabowa. I tu wpadłem na szatański pomysł. Znając to miejsce postanowiłem uatrakcyjnić zwiedzanie.  Powiedziałem do jednego z instruktorów znającego ten teren aby prowadził grupę, a ja zaraz do nich dołączę. Gdy się oddalili, pobiegłem przez las i wbiegłem do „sztabówki”. Panował tu półmrok. Usiadłem przy sztabowym stole pochylony i znieruchomiałem słysząc zbliżające się głosy. Pierwsza do tej ziemianki weszła Ela. Takiego okrzyku przerażenia w życiu nie słyszałem. Nie przestając wrzeszczeć wybiegła z pomieszczenia. Wybiegłem za nią krzycząc : – Ela to ja, nie bój się ! Odwrotny skutek – uciekała jeszcze szybciej. Nie było wyjścia, przyśpieszyłem, złapałem, odwróciłem do siebie. Miała obłęd w oczach, cała się trzęsła. Zero kontaktu. Dopiero po powrocie do ośrodka odzyskała jako tako świadomość. Ale ze mnie kretyn !

< Rokitno. Zbliżam się do jadącego zygzakiem rowerzysty. „Nawalony”. Mikrofon do ręki i :- Rowerzysto, proszę się zatrzymać ! O mało nie zaliczył „gleby”, ale stanął. Podchodzę i widzę przed sobą staruszka. No cóż, prawo jest prawem – wniosek o ukaranie do Kolegium (prawny szablon). Jest jeszcze rozum. On mi podpowiada: – zostaw dziadka w spokoju ! Kurde, nie mogę, jestem stróżem prawa. A mam to gdzieś ! Otwieram boczne drzwi „Rozalki”, ładuję rower i zapraszam „narąbanego” obywatela do środka. Wsiada bez oporu. Postanowiłem tak po prostu odwieść go do domu. Pytam o adres. On usilnie prosi, aby do domu nie jechać. Obiecuje, że sam pójdzie. nawet jest gotów pospuszczać powietrze. Mówię, że dowiozę go bezpiecznie do domu. Zaskoczony słyszę prośbę o skierowanie sprawy do Kolegium, aby tylko nie wieść do domu. Nie ulegam. Wjeżdżam na wskazane podwórko. W drzwiach mieszkania pojawia się tęga starsza kobieta. Momentalnie znalazła się przy radiowozie. Odsunęła drzwi z takim impetem, że mało nie wyskoczyły z prowadnic i wrzasnęła : – Ty s….y synu, znowu !!!. Przy tych słowach jednym ruchem ręki rzuciła dziadka na glebę, aż zadudniło. Błyskawicznie wystawiłem rower, odpaliłem „Rozalkę” i – odwrót ! W tym momencie dotarło do mnie, jaką krzywdę mu wyrządziłem.

< Nasz naczelnik bywał czasami zdekoncentrowany. Wpadł do naszego pokoju : – Dajcie kluczyki od „Nysy”, muszę gdzieś podjechać. Złapał w biegu leżące na biurku kluczyki i wypadł. Nie zdążyliśmy go uprzedzić, że żaluzja chłodnicy jest zaciągnięta. Wybiegliśmy – za późno, odjechał.. Po jakimś dłuższym czasie pojawił się ponownie, rzucił na biurko kluczyki i głosem pełnym podziwu oznajmił: – Ale wystraszyliście bialskich kierowców, jak tylko zobaczą waszą „Nysę” to od razu spieprzają na boki, jak tego dokonaliście ? Spojrzałem na Józka, on na mnie i jak na komendę poderwaliśmy się do biegu. Oczywiście ! Przed barakiem stała nasza „Rozalka” z włączonym „kogutem” a spod maski ulatniały się kłęby pary.  Żaluzja była nadal zaciągnięta do oporu . Władzio wsiadając do „Rozalki” niechcący włączył kolanem sygnał błyskowy, a przy okazji zagotował płyn w chłodnicy.

Zdarzyło mi się być zaproszonym na spotkanie z uczniami szkoły podstawowej w niewielkiej miejscowości „daleko od szosy”, gdzie to „wrony zawracają” a mieszkańcy widząc radiowóz zdziwieni wchodzą na ploty. Sympatyczna pani dyrektor przekazała do mojej dyspozycji cały stan uczniowski dodając, że mam czas spotkania nieograniczony , bo to i tak ostatnie zajęcia w dniu dzisiejszym.  Jednocześnie dodała: – Po zakończeniu spotkania proszę przekazać uczniom, że mogą iść do domu, a pana zapraszamy do pokoju nauczycielskiego. Była więc pogadanka, filmy i konkursy. W tej miłej, sympatycznej atmosferze spędziliśmy ponad 2 godziny. Po pożegnaniu wchodzę do pokoju nauczycielskiego – i stanąłem jak wryty. Połączone stoły zastawione kanapkami i innymi smakołykami. Odświętnie wystrojone panie (ani jednego mężczyzny), nastrój świąteczny. Zaskoczony pytam, czyje to święto ? Słyszę odpowiedź, że to z okazji imienin pani Joli. Wygładziłem mundur i ruszyłem chwacko w kierunku młodej, z lekka zażenowanej solenizantki. Przepraszając za brak kwiatka złożyłem szarmancko życzenia z obowiązkowym „niedźwiadkiem” włącznie. Zajmujemy miejsca i w tym momencie pojawia się nietypowy mężczyzna – miejscowy ksiądz. Krótkie powitanie i nowy gość wyjmuje spod sutanny słusznych rozmiarów butelkę koniaku. Polewa wszystkim, wznosząc odpowiedni toast. Staję zażenowany i zdezorientowany. Mózgownica rejestruje : Naruszenie prawa ! To placówka oświatowo-wychowawcza. Jesteś w mundurze, na służbie i do tego z radiowozem. Protestuj !A co to ja Robokop ? Mam spieprzyć całą imprezę ? Myślenie jest przywilejem gatunku ludzkiego. Podniosłem lampkę do ust. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Oczywiście poprzestałem na tej jednej lampce . Było superaśnie. Do tej szkoły byłem zapraszany jeszcze wielokrotnie a ostatnie dwa spotkania odbywałem jako emeryt. Nigdy nie należy „palić mostów” za sobą.

Bywało, że na spotkania z młodzieżą do kabury wkładałem swój prywatny rewolwer gazowy (lepiej i bardziej widocznie się prezentował). Pierwsze trzy komory były zawsze załadowane nabojami hukowymi, a następne – gazowymi. Zostałem zaproszony na uroczyste spotkanie harcerskie, które odbywało się w sali gimnastycznej. Zapalenie świeczek dawało początek uroczystościom. Po zapaleniu ogniska miał być podany sygnał do tego rozpoczęcia. Nie było gwizdka, więc padła propozycja abym użył do tego swego rewolweru. Nie ma sprawy. Po to są naboje hukowe. Wszystko poszło zgodnie z planem, tylko po chwili coraz więcej osób zaczęło intensywnie mrugać i przecierać oczy. Tak, to był niestety nabój gazowy. W ciągu minuty sala opustoszała. Koniec imprezy.

Na spotkaniu z maturzystami w Komarówce Podlaskiej powiedziałem, że przeciętny czas reakcji kierowcy to 1 sekunda. Po zakończeniu wyjaśniania tego zagadnienia padło pytanie: –A ile sekund potrzebuje policjant na wyjęcie broni z kabury ? Bez głębszego namysłu odpowiedziałem, że najlepsi w ciągu sekundy są w stanie oddać skuteczny strzał. Sala gruchnęła śmiechem. W tym momencie dotarło do mnie, że wpadłem we własną pułapkę. A jakże. Padło następne pytanie : – A ile sekund pan potrzebuje na wyjęcie broni ? Odpowiedziałem,  że nie wiem i nigdy tego nie sprawdzałem. A mógłby pan zademonstrować ? Ja dam sygnał a kolega zmierzy czas ? Czemu nie ? Zabawiałem się swoim rewolwerem w kowboja z niezłym skutkiem. Pomyślałem sobie: Ja wam pokaże, co to prawdziwy gliniarz. Chłopak klasnął. Szarpnąłem rewolwer z kabury, odpaliłem nabój hukowy, zakręciłem spluwę na palcu, wrzuciłem do kabury, unosząc obie dłonie do góry. Sala zamarła. Kompletne zaskoczenie. Usta pootwierane z podziwu. Kilkanaście sekund ciszy i nagle- nie kończące się oklaski ! Wreszcie ten od pomiaru czasu: – Kurde, nie zdążyłem czasu złapać !

Późną nocą wracam „Rozalką” do bazy. Za miejscowością Szelest widzę samochód osobowy w przydrożnym rowie. Dziwna, przechylona pozycja, światła wygaszone. Ki czort, wypadek, pijany, skradziony ? Sprawdzamy. Inni nie muszą,  ja tak. Latarka w lewej, kabura odpięta, prawa na spluwie – naprzód ! Oświetlam wnętrze auta. O jasna . . . .! Jak Adam i Ewa w raju. Zaskoczeni usiłują czymś zakryć najbardziej wstydliwe fragmenty swego ciała. Chłopak przeprasza ( nie ma za co ), zapewniając,  że wszystko jest w porządku i że zaraz wyjedzie z rowu. Zauważam, że mógł przecież podjechać kilkadziesiąt metrów dalej i zjechać w boczną drogę. On na to:- Panie władzo, to była potrzeba chwili, tu i teraz, co miałem robić ? Nie mogłem „dać ciała”. Pytam dziewczyny, czy wszystko jest ok. Potakuje skinieniem głowy, usiłując zasłonić nagie piersi. Reasumując : Pojazd bez oświetlenia stoi poza drogą, oboje są pełnoletni, oboje chcą tego samego. Nie widzę naruszenia prawa a więc: Szczęść Boże ! I po zaworach !

Innym razem późnym wieczorem, na skraju lasu za Przewłoką, zauważyłem stojący na drodze bez żadnego oświetlenia samochód ciężarowy. Stwarzał realne zagrożenie. „Rozalka” stop, „kogut” w akcji i do dzieła. Akurat ,(nikto nie je doma). Kabina zamknięta i pusta. Co jest grane ? Doświadczony kierowca nigdy by tak nie uczynił. Coś tu jest nie tak. Stojąc na stopniu zaglądam do kabiny – wszystko na temat. Radyjko włączone, leci skoczna muzyczka, na fotelu pasażera damska torebka a na oparciu jasny sweterek. Trzeba wywołać „wilka z lasu”. Mikrofon do ręki: – Tu policja, kierowca samochodu ( marka i numer rejestracyjny) proszony jest do auta ! Nic, cisza. Ponowny apel z tym samym skutkiem. No to jeszcze raz: – Pozostawił pan pojazd bez oświetlenia, czekam minutę i wzywam pomoc drogową ! Poskutkowało. Trzeszczą łamane gałęzie i pojawia się podciągający spodnie, wystraszony mistrz kierownicy : – Bardzo przepraszam, wracam z Lublina. W Parczewie wstąpiłem na kolację, zamówiłem bigos i pewnie dostałem obstrukcji. Zdecydowanie przerywam te banały: – Facet, bujać to las ale nie nas. Krótka piłka: Albo zabierasz z lasu tą swoją „obstrukcję” bo jej komary tyłek zetną i w drogę. albo włączasz światła i wracasz do tej „obstrukcji” migiem, bo ci wystygnie ! Wybrał to drugie .

< Na spotkaniu z maturzystami uczennica zadała mi pytanie: – Czy były sytuacje w pracy, gdy pan się bał ? Odpowiedziałem, że tak, były wielokrotnie. Kolejne pytanie : – A kiedy bał się pan najbardziej ? No właśnie, kiedy ? Otóż najbardziej bałem się stojąc z pistoletem maszynowym gotowym do strzału przed zamkniętymi drzwiami za którymi był uzbrojony i zdesperowany groźny bandyta Nikodemczuk, a  kolega z bronią krótką miał na mój sygnał nagle te drzwi otworzyć. – Bał się pan, że może zginąć ? Otóż nie. Bardzo się bałem, że mogę zabić niewinną osobę. –I co, i co, co było dalej ? Palec na język spustowy ( co ma być, to będzie). Skinąłem głową, kolega szarpnął drzwi. Na wprost mnie, zamiast uzbrojonego bandyty stała krańcowo przerażona kobieta z malutkim dzieckiem na ręku. Największą siłą woli powstrzymałem się od wystrzelenia śmiercionośnej serii. Poczułem suchość w gardle, nogi jak z waty, serce waliło jak młotem. Ostrożnie zdjąłem drżący palec z języka spustowego { w tym momencie na korytarzu rozległ się dźwięk dzwonka ). Klasa pozostała w bezruchu.

Mijając miejscowość Horodyszcze zauważyłem zbliżający się do skrzyżowania drogą podporządkowaną czerwony ciągnik rolniczy „Władimirec”. Był już blisko skrzyżowania, więc na wszelki wypadek przestawiłem stopę z pedału gazu na pedał hamulca. Oczywiście moja „Rozalka” miała pierwszeństwo, ale warto zawsze się upewnić, czy tego pierwszeństwa ci udzielają. No właśnie, nie udzielił. Zajechał mi drogę, zatrzymując się na środku jezdni. Pisk, dym z opon i . . . . . zostało mi ok. 0.5 m . A gdybym nie miał stopy na pedale hamulca ? Oczywiście traktorzysta „nawalony jak stodoła”. Oczy zamglone, z ogromnym wysiłkiem wybełkotał : – N….n…nie z…z…zauważyłem ! Jasny gwint ! No cóż – wniosek do kolegium. Mieszka w pobliżu a więc gościa do II klasy i naginamy. Wskazuje swoje zabudowanie : Obraz nędzy i rozpaczy. Płot drewniany leży na ziemi, stodoła z zapadniętym dachem, chałupka jak za króla Ćwieczka. W chałupie czwórka wychudzonego drobiazgu biega w samych koszulinkach na bosaka po zimnej, glinianej polepie, Przy kuchni krząta się biedna , zapłakana chudzina. Nic, tylko siąść i płakać razem z nią. Ot los człowieka. I ja, jako stróż praworządności mam skutecznie zadziałać. Jak do jasnej cholery ? Wniosek i grzywna (taki realizm). ? Kto zostanie ukarany ? Kto najbardziej odczuje dolegliwość kary ? Sprawca, czy ofiara ? Sprawiedliwość jest w encyklopedii pod literą „s”.

Pewnego dnia, gdy przebywałem w swoim firmowym pokoju zadzwonił telefon. Oficer dyżurny poinformował, że przyszedł do mnie interesant. Nie oczekiwałem  nikogo więc zapytałem, czy na pewno do mnie ? W odpowiedzi usłyszałem : – Podał twoje imię i nazwisko i o ile wiem, to drugiego takiego u nas nie ma. Jasna sprawa, a więc zapylam na dól. Na dole oczekuje kilku interesantów i starszy ksiądz. Pytam dyżurnego, kto się do mnie dobija. On skinieniem głowy wskazuje księdza. Podchodzę więc do duchownego, przedstawiam się i upewniam, czy on rzeczywiście ma do mnie jakąś sprawę. Potakuje, więc zapraszam na górę. Proponuję tradycyjną kawę lub herbatę i pytam ; – W czym mogę księdzu pomóc? I tu nastąpiło coś, czego absolutnie nie przewidywałem. Ten starszy człowiek przez kilkadziesiąt minut opowiedział mi swoją historię. Historię człowieka nieszczęśliwego, skrzywdzonego przez innych. Słuchałem w milczeniu. Czułem się tak, jakbym to ja policjant odbierał spowiedź księdza. Gdy skończył powiedziałem: – Ogromnie współczuję księdzu, rzeczywiście od czasu do czasu człowiek człowiekowi jest wilkiem. Porozmawiam z osobami kompetentnymi i postaramy się pomóc. On na to wstając uśmiechnął się, ścisnął mi mocno rękę i odrzekł : – Nie trzeba. Uzyskałem już to, na co oczekiwałem, czego bardzo potrzebowałem. Pan już mi pomógł wysłuchując mnie. Nie miałem nikogo, z kim mógłbym o tym porozmawiać.

Okresowo, zgodnie z grafikiem służbowym wyjeżdżałem w dwuosobowym patrolu oficerskim na wieczorowo – nocną kontrolę pełnienia służby w jednostkach terenowych. Kontrola obejmowała szeroki zakres zagadnień z wyglądem zewnętrznym, umundurowaniem i wyposażeniem na służbie włącznie. Pewnego wieczoru w rejonie Parczewa kontrolowaliśmy dwóch funkcjonariuszy pełniących służbę patrolową w wyznaczonym przez oficera dyżurnego rejonie. Był to dwuosobowy patrol pieszy. Kontrolując starszego służbą i wiekiem policjanta postanowiłem sprawdzić, czy posiada na służbie wymagane przepisami wyposażenie. Moją szczególną uwagę zwróciła podejrzanie wypchana kabura jego pistoletu. Powinien posiadać służbowy pistolet „czak” lub P-83 a to mi wyglądało na coś o znacznie większych gabarytach. Poleciłem okazanie posiadanej broni i zapasowego magazynka z amunicją. Magazynek zapasowy i owszem, pokazał ale jego mina świadczyła, że gość jest „trefny”. Widząc, że nie ustąpię z wielką niechęcią i obawą odpiął kaburę z której wyjął . . . . . elegancko zapakowaną kanapkę z wędliną. A niech to ! Tego jeszcze nie grali w żadnym filmie. Jego tłumaczenie było wręcz powalające: – Panie chorąży, jestem przed emeryturą i wolę nie nosić broni na służbie, bo jeszcze nie daj Boże użyłbym jej i kogoś zabił a wtedy prokurator i miałbym „przechlapane”. Na moją argumentację, że ktoś może do niego strzelać i nie będzie miał się czym bronić zdecydowanie odparł:- Jak będę miał szczęście, to nie trafi a jak trafi to może przeżyję. Ot, filozof w mundurze sierżanta.

Zabrania się zatrzymywania pojazdów w zatoczkach przystankowych. Jadąc do Parczewa w miejscowości Przewłoka zauważyłem stojący w zatoczce autobusowej samochód osobowy. Kierowca majstrował coś pod maską a obok przystanku na trawie siedziała  kobieta z dwojgiem dzieci. Zatrzymałem „Rozalkę” za zatoczką i ruszyłem w stronę kierowcy. Po powitaniu i przedstawieniu się zapytałem: – Panie kierowco,  nie posądzam pana o nieznajomość przepisów i domyślam się, że miał pan istotny powód do postoju w zatoczce ? Umursany kierowca odrzekł: – Istotnie mam poważną awarię. Mógłbym dotoczyć się dalej za zatoczkę lub zatrzymać się wcześniej ale uznałem, że w zatoczce nie będę nikomu przeszkadzał i będzie bezpieczniej. Fakt. Stojąc prawymi kołami na poboczu utrudniałby jazdę innym i z pewnością nie byłoby to bezpieczne. Drążę dalej temat : – No tak, a jednak zajął pan znaczną część zatoczki i kierowca autobusu będzie miał utrudnienie. Gość uśmiechnął się i powiedział: – O tym też pomyślałem. Sprawdziłem na rozkładzie jazdy, że autobus na tym przystanku pojawi się dopiero za 2,5 godziny, a mnie za pół godziny już tu nie będzie. Uśmiechnąłem się, uścisnąłem jego dłoń życząc pomyślnego dnia i odpaliłem „Rozalkę”. Myślenie jest przywilejem gatunku ludzkiego !

< W czasie postoju na drodze poza obszarem zabudowanym pojazd o ile to możliwe powinien stać poza jezdnią. Jadąc drogą nr 19 z Radzynia do Międzyrzeca Podlaskiego napotkałem korek drogowy. Powodem był stojący w większości na jezdni samochód osobowy. Po pewnym czasie zbliżyłem się do tego pojazdu stwierdzając, że stoi on naprzeciwko pomnika usytuowanego na leśnej polance. Przy pomniku kręciło się kilku elegancko ubranych facetów. Skręciłem w drogę prowadzącą do polanki i po zatrzymaniu radiowozu zapytałem kto jest kierowcą auta stojącego na jezdni. Jeden z elegantów zareagował: – Ja, a o co chodzi ?. Udzieliłem stosownego wyjaśnienia. Gość poczerwieniał i ryknął aż przysiadłem : – To gdzie go miałem wsadzić ? Nie widać, że zjechałem ile się dało na pobocze ? Do rowu miałem wjechać ? Usiłując zachować spokój powiedziałem : – Niech pan nie wrzeszczy, nie jestem głuchy. Tacy u nas nie pracują. Proszę spojrzeć na mój radiowóz, on nikomu nie przeszkadza. Facet popatrzył na mnie, na radiowóz i zauważył: – No tak, bo pan wjechał na polankę. Zapytałem więc : – A co panu przeszkodziło aby zjechać z drogi tak, jak ja ? Tu pojawiła się stanowcza odpowiedź: – No wie pan, o tym nie pomyślałem. A przecież myślenie jest przywilejem gatunku ludzkiego, czyż nie tak ?

Protesty i blokady rolnicze. Jadąc z Radzynia do Parczewa dojechałem do rolniczej blokady drogowej. Chłopi tak skutecznie zabarykadowali drogę, że nawet czołg miałby problem z przejazdem. Zatrzymałem „Rozalkę” i podchodzę do protestujących: – Kto tu dowodzi ? Słyszę odpowiedź, że wszyscy. Mówię więc: – Demokracja demokracją, ale porządek musi być. Ktoś musi być przedstawicielem grupy, z kim można rozmawiać, ustalać, pertraktować. Wszyscy, to nikt, to totalny bardak ! Zauważam małe zamieszanie w grupie, więc nadaję dalej: – Chłopy, zablokowaliście drogę na amen jakbyście nie meli zamiar nikogo nie przepuszczać. A jak będzie jechało pogotowie albo straż pożarna na sygnale, to co, nie przepuścicie ? Jeden z odważniejszych stwierdza, że straż i pogotowie przepuszczą. Zapytałem więc : – Jak zamierzacie to uczynić, skoro nie ma realnej możliwości szybkiego odblokowania drogi ? Popatrzyli na mnie, na swoje pojazdy, pokiwali głowami potakująco i usłyszałem taką wypowiedź : – Chłopy, dobrze gada, dawajcie przestawimy sprzęty tak, aby można było szybko zrobić przejazd. Gdy już to uczynili zapytałem : – A mnie przepuścicie ? Zaskoczenie. Naradzają się, nie wiedzą co odpowiedzieć. Jedni są za, inni przeciw. Małe zamieszanie, więc wkraczam do akcji: – No i widzicie, co dała wasza demokracja. Nie ma dowodzącego i trudno się z wami dogadać. Pomogę wam w podjęciu decyzji. Nie musicie mnie przepuszczać. Zrobię sobie turystyczno-krajoznawczą wycieczkę po okolicy i objadę blokadę. Mnie się nie śpieszy. Weźcie tylko pod uwagę, że ta wycieczka będzie za wasze pieniądze. No więc, fundujecie ? Błyskawicznie uczynili przejazd. Pobłyskałem, powyłem syreną i buta ! Oto co może uczynić siła argumentów !

Przygraniczna ( z udziałem białoruskiej strony) narada : Bezpieczeństwo Komunikacji Euroregionu. Masa fachowców, specjalistów. Temat zasadniczy – jak poprawić bezpieczeństwo komunikacji. Jest też mowa o oznakowaniach dróg. W ramach dyskusji zabieram głos: – Korzystając z obecności tak wielkiej ilości fachowców mam tylko jedno pytanie: Jak powinienem postąpić jako funkcjonariusz służby ruchu drogowego wyjeżdżając oznakowanym radiowozem z „erką” z miejscowości Dubów w kierunku Łomaz w sytuacji, gdy przed radiowozem jedzie powoli pojazd zaprzęgowy, za radiowozem kilkanaście samochodów osobowych a na środku jezdni jest podwójna linia ciągła na odcinku około kilometra ? Odpowiedzi nie było. Oficerowie białoruskiej GAI pokiwali ze zrozumieniem głowami. A tak przy okazji ta cholerna, idiotyczna podwójna linia ciągła istnieje i ciągle jest poprawiana od co najmniej ćwierć wieku (czas zatrzymał się w miejscu z chwilą śmierci Stalina ?).

Z Lublina nadesłano zdjęcie z fotoradaru celem ustalenia właściciela samochodu osobowego i ukarania mandatem karnym za znaczne przekroczenie dopuszczalnej prędkości w obszarze zabudowanym. Ustalonego właściciela wezwaliśmy do Wydziału Ruchu Drogowego. Po poinformowaniu o wykroczeniu i mandacie oraz punktach karnych facet oświadczył zdecydowanie, że nie ma najmniejszego zamiaru przyznawać się do popełnionego wykroczenia a tym bardziej płacić mandatu. Rznął ważniaka na całego do momentu, gdy okazaliśmy mu zdjęcie. Spojrzał, znieruchomiał , przez dłuższy czas zaniemówił, wreszcie głośno przełykając ślinę z trudem wyksztusił: – Ok. panowie, to ile mam płacić? Odbierając wypisany mandat karny rzekł z wielką pokorą: – Panowie, tak między nami mężczyznami, tego zdjęcia nikt więcej nie zobaczy ? Zdjęcie było bez zarzutu. Twarz kierowcy bardzo wyraźna i pasażerki (niezła „laska” bialskopodlaska) też.

Na Białorusi w okolicach Brześcia odbywał się Międzynarodowy Zlot (narada) Inspektorów Ruchu Drogowego. Jako reprezentant polskiej „drogówki” zakwaterowany zostałem razem z czterema wysokimi rangą oficerami, przedstawicielami Rosji, Ukrainy i Białorusi w apartamentach jakiegoś ekskluzywnego leśnego hotelu. Narady naradami ale nie zapomnę do końca życia wieczornego podsumowania w przepięknym lokalu z występami narodowych zespołów w strojach ludowych. Oczywiście był też zespół polski. Było mnóstwo wyszukanego jadła i picia a każde wychylenie kielicha poprzedzone było obowiązkowym eleganckim, wyszukanym toastem. Towarzystwo „dało czadu” ale pijanych nie zauważyłem. Musiałem obowiązkowo wypić kilka kolejek „za drużbu” lecz trzymałem fason. W  drodze powrotnej w autokarze szklanki ( kieliszki nie wchodziły w rachubę) poszły w ruch. Dawali „czadu” wszyscy a zakąską były pomarańcze. Używałem różnych wybiegów aby nie dać się „sponiewierać”. Nasza piątka z autokaru przesiadła się do specjalnego busa GAI. W busie „apiatno s naczała”. Towarzystwo zaczynało bełkotać. W hotelu zamierzałem oddzielić się do swego apartamentu. Nic z tego: – Zdzisław, a ty kuda ? Dawaj s nami. Nada jeszczo po stakańczyku. A niech żesz to jasna . . . . . . Z trudem dotarli na górę hotelu. Szklanki w ruch – pod cebulę ! Widząc „dogasające” towarzystwo, daleko po północy dyskretnie się „ulotniłem”. Po kilku godzinach snu gimnastyka poranna, toaleta, mundur i ruszam w kierunku wyjścia gdzie miał na nas oczekiwać służbowy transport na śniadanko. Idąc pomyślałem sobie: Ciekaw jestem jak się pozbieracie bohaterowie wieczorowo-nocnej „balangi”? Po otwarciu drzwi stanąłem jak wryty. Czwórka moich współtowarzyszy stała na baczność w równiutkim szeregu frontem do mnie. I ten „powalający” tekst: – Zdzisław, skolko można spać ? Ludzie ! Oni są nie do zdarcia i nie do pokonania !

Jak wyżej, w ostatnim dniu pobytu już po oficjalnych częściach programowych zaproszono nas na wystawny, pożegnalny obiad. Na stołówce rej wodził oficer GAI (Gosudarstwiennaja Abtomobilnaja Inspekcja). Aktywnie zapraszał do posiłku dzielnie towarzysząc w obowiązkowych toastach. Osobiście miałem już tego wszystkiego dość a zwłaszcza widoku (nie wspominając o piciu) wszędobylskiego alkoholu. Oczywiście byłem już wcześniej nieźle wstawiony, ale twardo trzymałem fason. W pewnym momencie wyżej wymieniony major spostrzegł mój mundur. Błyskawicznie znalazł się przy mnie, stanął na baczność, „strzelił” obcasami, przedstawił się i z wielką radością uściskał mnie stwierdzając, że w jego żyłach płynie polska krew. Coś wspominał o babci, o zesłaniu a na koniec zaproponował „brudzia”. Próbowałem różnych sposobów aby w dyplomatyczny sposób odmówić wypicia kolejnego toastu. Wtedy major uczynił coś niebywałego. Zdjął czapkę, ukląkł przede mną na dwa kolana i ze łzami w oczach rzekł: – Nie wierysz, czto ja Palak ? Nie czekając na odpowiedź zadeklamował w czystym języku polskim całą inwokację Adama Mickiewicza z „Pana Tadeusza”:- Litwo, ojczyzno ty moja, ty jesteś jak zdrowie ile cię cenić trzeba ten tylko się dowie, co cię stracił . . . . . . . . .Wypiłem. Nie mogłem postąpić inaczej. Czego się nie robi dla Ojczyzny !

Przez kilka ostatnich lat pracy byłem nieetatowym redaktorem Katolickiego Radia Podlasia. Raz w tygodniu szły nagrania o tematyce policyjnej i drogowej. Tematykę wymyślałem na bieżąco, w zależności od sytuacji i bieżących potrzeb. Dominowała tematyka drogowa i trzeźwościowa. Wiele audycji szło „na żywo”. Pewnego dnia poszedłem „po bandzie”. W trakcie audycji na żywo „wypaliłem”, co następuje: Nasze drogi były, są i pozostaną niebezpieczne. Każdy dzień przynosi kolejne ofiary śmiertelne, czas najwyższy aby zacząć masowo  uświadamiać społeczeństwo. Największe możliwości posiadają kapłani. Zadbano o zbawienie duszy, czas najwyższy zadbać o zbawienie ciała. Proponuję aby księża wykorzystali ambony do uświadamiana wiernych o zagrożeniach drogowych i sposobach ich unikania. Jeśli kapłani mieliby trudności z tą tematyką, to służymy fachową pomocą. Pierwszy zgłaszam swoją pomoc. Czekam na propozycję ! I co ? I nic, kompletna cisza. Ja nie rezygnuję, czekam nadal. Czekam tak  już 18 lat.

Ciąg dalszy niebawem. Zostałem zmotywowany przez b. sympatyczną czytelniczkę (serdecznie pozdrawiam Justynko !) i odzyskałem werwę twórczą.

< Innym razem, relacjonując  policyjne wydarzenia z minionego tygodnia podałem między innymi, że w Terespolu rozjuszony awanturnik zaatakował siekierą wezwanych na interwencję policjantów. Było o krok od tragedii. Na szczęście udało się bez użycia broni palnej obezwładnić furiata. Czynna napaść zagrożona wieloletnim wyrokiem pozbawienia wolności. Zatrzymany sprawca otrzymał tylko środek zapobiegawczy w postaci dozoru policyjnego i wrócił do domu. W innej miejscowości sprawca kradzieży roweru otrzymał areszt tymczasowy. Skomentowałem to w ten sposób, że widocznie zdaniem prokuratury społeczne niebezpieczeństwo czynu popełnionego przez złodzieja roweru było znacznie wyższe od czynu popełnionego przez sprawcę czynnej napaści. Po wyemitowaniu audycji odebrałem telefon od szefostwa siedleckiej redakcji z uwagą, że z całą pewnością pomyliłem się i że musiało być na odwrót. Zapewniłem księżulka, że o żadnej pomyłce nie może być mowy a jako potwierdzenie wiarygodności mego stwierdzenia uprzejmie poinformowałem mego rozmówcę komu skradziono wymieniony w audycji rower. A, skoro tak, to wszystko jasne, przepraszam ! Komu więc skradziono rower ? Ot zagwozdka, co ?

< W połowie lat 70-tych „załapałem” się do milicyjnej (policyjnej) 4-osobowej reprezentacji garnizonu bialskopodlaskiego w wojewódzkich, strefowych i krajowych zawodach strzeleckich oraz zawodach w wieloboju (bieg, pływanie, strzelanie i może coś jeszcze). Nasza bialska ekipa stała się z upływem czasu nieodłącznym składnikiem strzeleckiego krajowego krajobrazu. Wszędzie było nas pełno i nie będę ukrywał, że należeliśmy do krajowej czołówki (pozdrawiam kolegów od celnego oka i pewnej ręki). Po kilkunastu latach zawodów, w okresie krajowej „pierestrojki” nastąpiła organizacyjna przerwa, po której zostaliśmy zaproszeni na Krajowe Zawody Strzeleckie Funkcjonariuszy MO i SB w Katowicach. Jak zwykle Zdzisiek za kółko, noga w pedał i – jazda ! Impreza z wielką pompą z udziałem samego nowego (związkowego) Komendanta Głównego MO. Podczas otwarcia zawodów prezentacja drużyn. Wyczytana czwórka występowała do przodu. Wreszcie nasza kolej. Trzy kroki na wprost – marsz ! Stajemy wyprężeni i w tym momencie słychać wyraźnie głos zdziwienia: ” Cholera, to wy jeszcze żyjecie ? ? ?” Jakie to miłe !

< Strzelnica leśna w Puławach. Jesteśmy na wieloboju milicyjnym. Właśnie rozpoczęła się konkurencja strzelecka „S” (strzelanie szybkie). Dla niewtajemniczonych krótkie wyjaśnienie: Startujący w tej konkurencji ustawia się na linii startu w odległości 100 m od tarczy sylwetkowej (sylwetka człowieka naturalnej wielkości na której są oznaczone liniami punktowane pola trafień – najwyżej oceniane trafienie w .środek tułowia i w głowę). Pistolet z magazynkiem załadowanym sześcioma nabojami umieszczony w służbowej kaburze. Drugi (zapasowy) załadowany sześcioma nabojami magazynek przy pasie. Na sygnał startera zawodnik pokonuje w jak najkrótszym czasie 50-metrowy tor przeszkód ( min. równoważnia i rów z wodą) dobiegając na linię ognia, skąd oddaje 12 strzałów do tarczy sylwetkowej. Na całość (tor przeszkód i 12 strzałów z wymianą magazynka) ma tylko 90 sekund. Jeśli nie zmieści się w czasie, sędzia wydaje komendę: „Przerwij ogień!”. Strzał oddany po tej komendzie to kara w postaci unieważnienia najlepszej przestrzeliny. Amunicja wydana, zawodnicy ładują magazynki i oczekują na swoją kolej. Członkowie jednej ekipy usadowili się za bocznym kulochwytem i dyskretnie „trenują” browara. Las huczy od kanonady. Huk taki, że trudno się porozumieć. Słychać wywołanie kolejnego nazwiska. Nikt się nie zgłasza. Ponawianie kilkakrotne wywołania. Zza bocznego kulochwytu wychyla się głowa jednego z „browarowców”: Kto ? Usłyszał swoje nazwisko. Staje na linii startu, unosi rękę potwierdzając gotowość. Wystartował ! Równoważnia i – „gleba”. Zarył ryjem w piach. Pozbierał się i nagina dalej, Wpierniczył się do rowu z wodą ale utrzymał pion. Jest już na linii ognia. Szarpie się rozpaczliwie z pistoletem. Czas płynie nieubłaganie. Strzału nie słychać. Nic, cisza. Zawodnik zrezygnowany wraca do kumpli. Głowa opuszczona, Pistolet z odciągniętym zamkiem w ręku. W drugim ręku zapasowy magazynek. Doskakują do niego kumple z drużyny: Chłopie, co jest, dlaczego nie strzelałeś ? Na to pechowiec: Ku..a, nie załadowałem amunicji !

< Strefowe zawody strzeleckie w Olsztynie. Siadam (jak zwykle) za kółko służbowej nysy. Obok mnie porucznik (nasz trener, kierownik drużyny i jednocześnie opiekun). Z tyłu reszta ekipy. Już na wstępie Józek zakomunikował potrzebę zakupu saletry do wyrobów wędliniarskich, a więc  mieliśmy kilkanaście bezskutecznych sklepowych przystanków. Do tego doszło, że na hasło „saletra” brałem namiar na najbliższy sklep. Tak dotarliśmy do celu podróży. Na zawodach – sukces. Jesteśmy w krajowej czołówce (jestem indywidualnie na III miejscu). Trzeba to uczcić. Namówiliśmy porucznika na małą wycieczkę do Gierłoży ( „Wilczy Szaniec”). Nasz opiekun z wielkim zainteresowaniem zwiedził bunkier Hitlera. Dostał też od nas w prezencie książkę „Wilczy Szaniec”i przez całą powrotną drogę tylko jej treść go interesowała. Padła propozycja uczczenia drużynowego sukcesu w jakimś ciekawym miejscu na łonie natury. Nie protestował, więc „zaliczyliśmy” odpowiedni punkt sprzedaży i z pobrzękującym towarem ruszyliśmy w ustronne miejsce nad wodą. Zrobiło się jeszcze przyjemniej i weselej ( nie dla mnie i nie dla zgłębiającego treść książki porucznika). Skończył się „wódopuj” i – w drogę. Tym z tyłu było za mało, a nasz szef kategorycznie oznajmił, że to już koniec balangi. Zadziałało hasło: „saletra”. Na słowa: Zdzisiu, saletra ! obierałem azymut na najbliższy sklep monopolowy. Porucznik nie protestował, jak trzeba, to trzeba. Z coraz bardziej „rozkręconym” towarzystwem dotarliśmy w rodzinne strony. Pierwszy przystanek dla wysiadającego. Nikt nie wysiada. Wysiadł porucznik, odsuwa boczne drzwi: No co jest, wysiadaj ! Ten, co miał wysiadać wypada na trawę i natychmiast zasypia. Nasz przywódca nieruchomieje: Zdzichu, co mu jest, pijany, czy co ? Ale jakim cudem, przecież oni na tym postoju niewiele wypili ? O ludzka naiwności, z całej ekipy nie byłem „nawalony” tylko ja, porucznik i poczciwa „nysa” !

< Końcówka zawodów strzeleckich w Zamościu. Strzelanie dokładne – 20 strzałów do tarczy „olimpijki”, odległość 25 m. Na linii ognia ostatnia zmiana. Obserwujemy uzyskiwane wyniki. Z odległości ok. 35 m gołym okiem widać tylko „muchy” (przestrzeliny na białym polu z punktacją 1 – 6). Takie przestrzeliny to ogromna strata punktów. Zasadniczo o zwycięstwie decyduje jak największa liczba 10-tek, 9-tek, 8-mek i ostatecznie 1 – 2 siódemki (czarny środek tarczy). Na stanowisku pozostaje jeszcze jeden zawodnik. Czapka nasunięta na lewe oko, prawidłowa postawa strzelecka stojąc, pełne skupienie. Ktoś z boku liczy strzały: Jedenasty, dwunasty, trzynasty, czternasty, piętnasty. . . .Ani jednej przestrzeliny na białym polu, wszystkie w czarnym. Rewelacja. Wszyscy zawodnicy wstają z miejsc obserwując faworyta. Szykuje się rekord zawodów. Trwa licytacja – ile może uzyskać na 200 możliwych ? Same 10-tki, 9-tki, 8-ki i może jakaś siódemka. Około 180, no może 175 punktów ? Jeszcze tylko jeden strzał. Chwila napięcia i . . . .a to pech ! Zerwany. Białe pole – trójka. Dopadamy do mistrza, gratulacje, wiwaty, serdeczne uściski dłoni. Przyjmuje to ze skromnością i stoickim spokojem („siła spokoju”). Przynoszą tarczę. . . . szok !  Na tarczy tylko jedna przestrzelina – „trójka”. Reszta to „pudła”.

< Rutynowe, obowiązkowe czyszczenie broni po treningu strzeleckim. Automatyczne czynności : wyjęcie magazynka, rozłożenie pistoletu, wyczyszczenie, zakonserwowanie, złożenie, załadowanie magazynka nabojami, odciągnięcie suwadła, zwolnienie suwadła, strzał kontrolny (obowiązkowo w tzw. „martwy punkt”), podłączenie magazynka do pistoletu, zabezpieczenie, kabura. Koniec. Czynności wykonywane kilkaset razy, jak w transie. Naprzeciwko mnie siedzi przy stole kumpel z drogówki. Kątem oka rejestruję mimowolnie jego czynności. Właśnie kończy. Coś mi tu nie „gra”. Czuje dziwny niepokój. Coś jest nie tak, ale nie wiem co ? Wszystko dzieje się tak szybko. Widzę, jak koleś odciąga suwadło aby oddać strzał kontrolny. Broń skierowana w kierunku gazetki ściennej o tematyce sportowej, umiejscowionej nad głową siedzącego obok mnie Adka. Widzę naciskający na język spustowy palec. Potworny huk wystrzału, spotęgowany pomieszczeniem paraliżuje wszystkich. Tynk ze ściany pryska na wszystkie strony. Z dużego napisu „Sport” litera „o” nie istnieje. W tym miejscu widnieje głęboka nisza. Patrzę na sprawcę zdarzenia. Właśnie się podnosi pobladły i zdezorientowany. W reku trzyma nadal pistolet. Zbliżając broń do twarzy z oznaką największego zdziwienia i zaskoczenia patrzy na pistolet. Palec nadal na języku spustowym. Z przerażeniem zauważam zaciskanie się palca. Błyskawicznie pochylam się nad stołem łapiąc kolegę za rękę z pistoletem: Zostaw ! Wrzasnąłem rozpaczliwie. Znieruchomiał. Ostrożnie „wyłuskałem” pistolet z jego dłoni. Wypiąłem załadowany 4-rema nabojami magazynek. Odciągnąłem suwadło – na podłogę wypadł tkwiący w komorze nabojowej, gotowy do strzału piąty nabój. Po prostu zagadany koleś nie kontrolował kolejności wykonywanych czynności. Wprowadził załadowany magazynek przed a nie po strzale kontrolnym. Każda broń raz do roku sama strzela ? Tak, ale pod warunkiem, że ktoś lub coś naciśnie na język spustowy.

Emerytura nie wyhamowała pasji. Wręcz odwrotnie – spotęgowała. Już nie jako reprezentant bialskopodlaskiego garnizonu policji na strzeleckich zawodach wojewódzkich i strefowych, lecz jako członek ( i kierownik) reprezentacji bialskiego Koła Emerytów i Rencistów Policji startowałem razem z innymi „wapniakami” w zawodach strzeleckich o Puchar Komendanta Miejskiego Policji. Z satysfakcją muszę stwierdzić, że jako „dinozaury” nie „dawaliśmy ciała”. Wręcz odwrotnie. O sukcesach drużynowych świadczą puchary i dyplomy zdobiące nasze klubowe pomieszczenie. Gdy pojawialiśmy się na zbiórce przed zawodami słychać było takie teksty młodszych kolegów: ” O kurde, dziadki przyjechali . . . . . puchar poszedł w . . . . . .(domyślnie !). Byli i tacy, którzy zwracali się do nas po koleżeńsku: Chłopaki, dajcie i nam od czasu do czasu wygrać ! Indywidualnie byliśmy rzecz oczywista także w czołówce i wielokrotnie na mistrzowskich miejscach. I będziemy nadal. Nie odpuścimy !

Na historycznej ścianie w mojej Izbie Pamięci wieloletni „dorobek” strzelecki : 15 dyplomów ( 7 x I miejsce, 5 x II miejsce, 3 x III miejsce). Na półce 9 pucharów mistrzowskich. Najwyższy pistoletowy wynik w strzelaniu dokładnym (Glock – 17) z 1999 r. – 181 pkt (6 dziesiątek, 9 dziewiątek i 5 ósemek). Tarcza na ścianie do wglądu. Ja jeszcze nie odpuszczam. Do zobaczenia na kolejnych zawodach !

 

ZASŁUŻONY (?) ODPOCZYNEK, CZYLI EMERYTURA 

<1 styczeń 1999 r – koniec administracyjnego eksperymentu i „powrót do przeszłości”. Raptem okazało się, że nie istnieje już województwo bialskopodlaskie, Komenda Wojewódzka Policji i Wydział Ruchu Drogowego KWP w Białej Podlaskiej. Nie istniał już młodszy specjalista d/s profilaktyki WRD KWP, bo nie było już WRD KWP. Na szczęście pozostał jeszcze „zakręcony drogówką” aspirant sztabowy Zdzisiek. Nie ma wydziału, nie ma naczelnika, kumple „wyparowali”. Pozostałem sam na „bezludnej wyspie”. Mam jednak nadal mundur, broń, wyposażenie, służbową „Rozalkę” (dla nie wtajemniczonych – propagandową „Nysę”), dawny swój służbowy pokój i przeogromne, nie gasnące chęci do działania. Nikt się mną praktycznie nie interesuję, więc postanawiam sam być swoim naczelnikiem. Jako naczelnik wyznaczam sobie zadania, a jako aspirant sztabowy Zdzisiek zadania te wykonuję. No i fajnie. Nikt mi nie przeszkadza. Nie ma też propozycji zmiany miejsca pracy czy też przejścia na zasłużony odpoczynek. Były zastępca komendanta też siedzi „na wylocie”. Walę do niego z zapytaniem, co ja mam robić ? On tyle samo wie, co i ja: Panie Zdzisławie, rób pan to, co dotychczas a później zobaczymy . Jasna sprawa, pożyjemy, zobaczymy.

< Nie ma wydziału, nie ma obowiązków wydziałowych. Wreszcie mogę robić dokładnie to co mnie pasjonuje. A więc spotkania z pogadankami, konkursy, szkolenia, współpraca z prasą, audycje radiowe, pouczenia, upomnienia oraz dyscyplinowanie niesfornych i lekkomyślnych użytkowników dróg. Oczywiście obowiązkowo spotkania z maturzystami. Odpalałem „Rozalkę”, obierałem azymut i – w drogę. Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Ale fajnie ! Tym fajniej, że co miesiąc, jak dawniej odbierałem w kasie wypłatę. Działając jednocześnie w Polskim Związku Motorowym miałem b..a..r..d..z..o szerokie pole do popisu. Do tego Liga Obrony Kraju i harcerstwo (instruktor ZHP w stopniu harcmistrza). Czego więcej do szczęścia potrzeba ? Tylko kochającej żony i wspaniałych dzieci. A to miałem (dzięki Basiu). W tak zwanym międzyczasie wpadłem na iście wariacki pomysł, aby odchodząc do cywila zabrać ze sobą moją służbową przyjaciółkę „Rozalkę”. Była przecież moją wierną i niezawodną partnerką. Cholerka, ale jak tego dokonać ? Pożyjemy, zobaczymy !

< Nie zapomniałem o motocyklach. Wręcz odwrotnie. Kasia była kierownikiem biura Automobilklubu Bialskopodlaskiego. Ja wiceprezesem d/s sportu motorowego i bezpieczeństwa ruchu drogowego. Oboje nie mogliśmy spokojnie usiedzieć na d…. Oboje mieliśmy zarąbiste pomysły i nieprzemijającą chęć do działania. Już od 1994 r. organizowaliśmy we dwoje coroczne Regionalne Zloty Motocyklowe w Stanicy Harcerskiej w Gnojnie n/Bugiem. Było disco i ognisko, zawody, konkursy i inne konkurencje zlotowe na wesoło. Na zloty przybywało coraz więcej braci motocyklowej płci obojga. Z początku niektórzy, widząc mundur gliniarza „drogówki” mieli zamiar obrać inny azymut ale szybko mogli się przekonać, że ten umundurowany gość to jednocześnie normalny człowiek z domieszką benzyny we krwi. Minęło 7 lat i nadszedł kolejny sezon motocyklowy. Mając pełną świadomość, że jestem  „na wylocie” postanowiłem pracę w bialskiej „drogówce” zakończyć mocnym akcentem. Odbyłem „naradę bojową” z moją Kasią i dnia 15 maja 1999 roku po raz ostatni wystąpiłem w swoim wymarzonym mundurze policjanta służby ruchu drogowego na VII Regionalnym Zlocie Motocyklowym w Stanicy ZHP. Był to mój pożegnalny akord mundurowy.

15 maja 1999 r. przeszedł do naszej motocyklowej historii. Właśnie tego dnia wspólnie z Kasią, przy udziale 18 motocyklistów i motocyklistek , zaproponowaliśmy powołanie klubu motocyklowego Automobilklubu Bialskopodlaskiego. Wybraliśmy logo i nazwę klubu oraz zarząd. Tak powstał KLUB MOTOCYKLOWY „GROM”. Była to kontynuacja działalności Sportowej Sekcji Motocyklowej Automobilklubu Bialskopodlaskiego, działającej od 1979 roku. Wiedziałem, że teraz mogę już spokojnie zakończyć pracę zawodową i poświęcić się w całości mojej drugiej pasji, zamieniając mundur”drogówki”na motocyklową kamizelkę z barwami klubowymi.Nie zapomniałem o mojej „Rozalce”. Napisałem raport do Komendanta Wojewódzkiego Policji w Lublinie o nieodpłatne przekazanie „Nysy” na potrzeby profilaktyczno-propagandowe Automobilklubu Bialskopodlaskiego. W motywacji podałem między innymi, że jako wiceprezes Automobilklubu do spraw bezpieczeństwa ruchu drogowego będę kontynuował społecznie dotychczasową działalność zawodową. Było też o wieloletniej, aktywnej i wymiernej współpracy na rzecz bezpieczeństwa młodych użytkowników dróg itp itd. Jeszcze nie wiedziałem, że pozostało mi już tylko 14 dni „w służbie narodu”.

Jak się przechodzi na emeryturę mundurową -już niebawem . Hej, jesteście ? Wiecie co, zbliża się dłuższy weekend to zróbmy sobie przerwę. „Bierem wolne” i naginam do Kasi (Stajnia Rajdowa Wilków II k/ Błedowa).

Już jestem i ochoczo „nawijam”:

< Pod koniec maja zaproszony zostałem na rozmowę do pokoju w którym urzędowało trzech oficerów z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie: Proszę siadać. Poprosiliśmy pana celem przedstawienia propozycji co do dalszej pracy w Policji. Mamy dwie propozycje: dalsza praca w służbie ruchu drogowego w jednostce terenowej na niższym stanowisku lub praca na równorzędnym stanowisku w Wydziale Ruchu Drogowego KWP w Lublinie. Co pan wybiera ? Wybór zarąbisty, albo polecieć „na pysk” ze stanowiskiem i wynagrodzeniem albo „zakotwiczyć” do emerytury w Lublinie. Starych drzew się nie przesadza, pokochałem ten mój bialskopodlaski krajobraz, a więc krótko i na temat: Wybieram to trzecie – emerytura. Chwila narady i decyzja: A więc proszę pisać raport do Komendanta Wojewódzkiego o przejście na emeryturę. Formalnie nie ma mojego wydziału a skoro nie istnieje wydział, to i mnie nie ma. Pytam więc: Jako kto mam pisać raport ? I tu cholerna zagwozdka. Chłopaki są w kropce. Proszą o kilkanaście minut przerwy. Wracam do swojego (dajmy na to) pokoju na kawę. Telefon z ponownym zaproszeniem, więc naginam. Jest, uzgodnione z wojewódzką rozwiązanie: Został pan przyjęty na krótko do Wydziału Przestępstw Gospodarczych na równorzędne stanowisko i teraz może pan już spokojnie napisać raport . Ale jaja ! Skończyłem pracę w „drogówce” a na emeryturę przejdę jako gliniarz z PG. A więc EMERYTURA !

To jeszcze nie koniec. Ciąg dalszy nastąpi (może niebawem ?)

<  Emerytura w wieku 55 lat z powodu kolejnej reorganizacji administracyjnej kraju.Jeden mądry wymyślił 49 zamiast 17 województw a drugi (mądrzejszy ?) wymyślił powrót do przeszłości. Ot, taki sobie eksperyment na żywym, społecznym organizmie. Rozliczenie, karta obiegowa i zaliczanie kolejnych podpisów. Broń, osobiste wyposażenie, legitymacje i odznaki służbowe do zdania w Lublinie. Z bronią, kajdankami itp bezproblemowo. Policyjny magazynier, widząc weteranów z majdanem krzyknął tylko do stojących w kolejce po odbiór wyposażenia młodych kandydatów na stróży prawa; Przejście dla weteranów służby ! Towarzystwo pryska na boki i kandydaci na emerytów załatwiani są poza kolejnością, z należytym szacunkiem. Legitymacje i policyjne odznaki przyjmowane były w Wydziale Kadr KWP. Koniec z szacunkiem. Młoda „siksa” po sprawdzeniu i „odfajkowaniu ” na liście, nie odwracając się i nie podnosząc z krzesła wrzucała za siebie na dno otwartych dwóch szaf metalowych wręczane ze łzami w oczach legitymacje i odznaki służbowe. Żadnego szacunku, jak śmiecie ! Po tylu latach pracy – na śmietnik historii. Honor Policji uratował na szczęście naczelnik „kadrówki”. Konkretny facet, prawdziwy gliniarz, realista: Proszę pana, jedyne co dla pana mogę zrobić to podnieść dodatek służbowy o 200 zł. Poczciwe chłopisko. Nie musiał ale chociaż w ten sposób, z własnej inicjatywy uszanował weterana (serdeczne dzięki naczelniku). Wracam do Białej Podlaskiej jako emeryt resortu spraw wewnętrznych. Zabieram z pokoju służbowego swoje prywatne „fatałaszki”, zamykam pokój na klucz i pytam osoby kompetentne komu mam zdać klucz od pomieszczenia. Słyszę odpowiedź abym tymczasem zabrał klucz ze sobą a jak zajdzie potrzeba, to ktoś się ze mną skontaktuje ( nie skontaktował się nigdy). Z przyzwyczajenia, sentymentu i sympatii, jeszcze przez ok. 2 tygodni przychodziłem do Komendy i przesiadywałem w swoim dawnym pokoju. Nikt się mną nie interesował. To tak, jakbym nie istniał. Na koniec zdjąłem tabliczkę nie istniejącego wydziału z drzwi a klucz od pokoju mam do dnia dzisiejszego. Ot, taka pamiątka. A tabliczka wraz z innymi pamiątkami służbowymi zajmuje honorowe miejsce na ścianie mego pokoju mieszkalnego. Zamknięty rozdział historii.

Po 13 pasjonujących latach służby zakończyłem (nie bez żalu) swoją Drogówkę”. Pozostały powyższe wspomnienia, dyplomy, podziękowania, kronika Młodzieżowej Służby Ruchu ZHP oraz „coś na klapę”:

METALOWE MUNDUROWE PAMIĄTKI 13-LECIA:

– złoty medal „Za zasługi dla Ligi Obrony Kraju”

– srebrny medal „Za zasługi dla obronności Kraju”

– srebrny medal „Za zasługi dla pożarnictwa”

– medal im. Dr Henryka Jordana

– złota odznaka „Za zasługi w ochronie porządku publicznego”

– złota odznaka honorowa Polskiego Związku Motorowego

– srebrna odznaka honorowa Polskiego Związku Motorowego

– srebrna odznaka „Zasłużony działacz turystyki”

– brązowa odznaka „Wzorowy kierowca”

– odznaka „Za zasługi dla turystyki”

– odznaka „Za zasługi dla województwa bialskopodlaskiego”

EPILOG CZ. I

Emerytura to nie „koniec świata”. Nie samą pracą zawodową człowiek żyje, a pasja pomaga przetrwać najgorsze nawet czasy. Miałem, mam (i tak już pozostanie) 3 pasje: Motocykle, strzelectwo sportowe i bezpieczeństwo ruchu drogowego:

– moja „stajnia”motocyklowa zawiera 4 rumaki – z żadnym z nich rozwodu nie wezmę. Zabezpieczeniem na zaawansowaną starość jest „Ural” 650 z bocznym wózkiem (sam wlezę i nikt nie będzie musiał mnie podsadzać)

– strzelectwa za cholerę nie odpuściłem i czekam tylko na kolejną okazję do rozgrzania pistoletowej lufy ( jak na razie, na pokojowej pamiątkowej ścianie zawisło 9 dyplomów za I i II miejsca oraz jeden za miejsce III – dorobek okresu emerytalnego)

– kończąc służbę w Policji dokonałem „przeskoku”do Klubu Motocyklowego „GROM” realizując w szerokim zakresie od lat 17-tu swoją (połączoną z pierwszą) trzecią życiową pasję – bezpieczeństwo ruchu drogowego. Ot, zamieniłem tylko mundur aspiranta sztabowego „drogówki” na kask i klubową kamizelkę motocyklową, będącą dla mnie swoistego rodzaju mundurem reprezentującym honor i godność motocyklisty Polskiego Związku Motorowego. Jakby tego było mało, wymyśliłem dodatkowo swoją (niniejszą) stronę internetową.

I tak to jakoś leci. Na nudę nie narzekam i nie stoję w miejscu. Widocznie zainspirował mnie Adam Mickiewicz:” Trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe, a nie w uwiędłych laurów liść z uporem stroić głowę !” Życie mam tylko jedno i nie mogę go spieprzyć.

EPILOG CZ. II

„Fajnie było, ale się skończyło”! Rządy się zmieniały, ale naród ten sam (czy taki sam ?). Rok 2015 i kolejne wybory ( dobra zmiana, czy: Dobra. Zmiana !). Przyszło nowe i nagle dowiaduję się, że : 18 lat służyłem jakimś niesłusznym rządom i niesłusznemu krajowi zwanemu PRL-em. Moja słuszna służba zaczęła się dopiero w 1990 roku. Milicja Obywatelska Be ! Policja cacy ! A do jasnej, najjaśniejszej cholery ! To mój i ten sam kraj – moja Ojczyzna. To ci sami ludzie, to to samo polskie krzywdzone przez przestępców, cwaniaków i kombinatorów społeczeństwo. Ludzie, pomóżcie, bo mózg mi się „lasuje”. Mam się „zresetować,” bo służyłem za wcześnie ? A to moja wina, że za wcześnie przybyłem na świat ?

– brązowy, srebrny krzyż zasługi od prezydentów z tamtych czasów, medale za zasługi dla obronności kraju, za zasługi w ochronie porządku publicznego, za zasługi dla pożarnictwa, dla turystyki, dla sportu, dla Polskiego Związku Motorowego, harcerstwa, oświaty, województwa bialskopodlaskiego, medal za współpracę z dziećmi i  młodzieżą, tytuł „Przyjaciela Dzieci” NIESŁUSZNE ?. 

O rany, gdzie ja jestem ? Czy ja to jeszcze ja ?

K O N I E C.